Wciągnięci w świat magii

środa, 20 czerwca 2012

Rozdział dziesiąty

Tata bliźniaków zgodził się, bym została u nich na noc. Nie powiedzieli mu jednak o tym, że straciłam pamięć. Kate uznała, że to dziwne, iż nie pamiętam tylko swojej tożsamości.
Nie obchodzi mnie to, chcę tylko odzyskać swoją przeszłość, wspomnienia. Ta pustka w głowie coraz bardziej zaczyna mnie przerażać. Jest tak ogromna i czuję, że zarasta większość mojego mózgu. Na razie nie miałam żadnego przebłysku, prócz tego snu, w którym stałam w ogniu. Ale on był przerażający i dziwny, więc nie sądzę, by był częścią moich wspomnień. Jak opowiedziałam o nim Kate, to odparła, że może kiedyś uczestniczyłam w pożarze. Chyba ma rację, jednak ja w tym śnie się śmiałam i wcale nie płonęłam. A to jest już naprawdę niepokojące.
Dziwne jest też to, że Pan Silvern wydaje mi się kimś znajomym. Jednak gdyby mnie znał, powiedział by coś. Na razie wiem tylko tyle, że jestem bardzo podobna do jego dawnej koleżanki. A może to moja mama lub ktoś z rodziny? Muszę się jakoś wypytać o tą Evenly.
 Teraz siedzę w ogrodzie. Woda z fontanny tryska na mnie, jednak wcale mi to nie przeszkadza. Upał jest nie do wytrzymania, ale cóż poradzić, w końcu to środek lata.
Kate poszła po lemoniadę a Lucas gdzieś wyszedł. Ogólnie zaczął się dziwnie zachowywać. Myślę że zaskoczyło go moje wyznanie. Może nie wie, jak ma się przy mnie zachowywać? Albo komuś powiedział... Nie, nie zrobił by tego. Po i po co?
Zastanawiałam się też nad kwestią tego, co dzieje się wokół mnie. Drzewo, które się zapaliło z niczego, podczas gdy ja miałam sen o pożarze oraz woda, która zdaniem bliźniaków unosiła się nade mną. A może by tak spróbować to powtórzyć?
 Skupiłam się na przejrzystej wodzie, która rozbryzgiwała się po trawniku i mojej bladej skórze.
Przez chwilę nic się nie działo, lecz po paru sekundach woda przestała o mnie uderzać i wzleciała w górę. Najpierw wirowała nad fontanną, po czym spadła z pluskiem.
- Łaaał - szepnęłam do siebie.
- ŁAAAŁ! - zawtórowała mi Kate, która właśnie wróciła z dwoma szklankami lemoniady. Miałam wrażenie, że zaraz je upuści, więc poderwałam się do góry i zabrałam od niej żółty napój.
- Od dawna to potrafisz? - zapytała Kate z oczami wielkimi jak spodki.
- Nie wiem - odparłam. - Chyba po raz pierwszy mi się to udało kiedy mnie znaleźliście. A wcześniej jak śniłam o pożarze i gdy się obudziłam, czułam swąd spalonego ciała.
- Ach...
- Myślisz, że kogoś spaliłam? - spytałam przerażona. Wcześniej o tym nie pomyślałam, a teraz ta myśl sprawiła, że ogarnęła mnie panika, którą z trudem powstrzymałam.
- Nie, no coś ty! - zaprzeczyła, kręcąc przy tym energicznie głową. - No dobra, to co z tą lemoniadą? Dasz mi ją w końcu? - zapytała z uśmiechem. Podałam jej szklankę i obie rozwaliłyśmy się na trawie.
Dzień był cudowny, jednak ja w swoim sercu dostrzegłam burzową chmurę. Czyżbym nieświadomie kogoś zabiła? Chyba powinnam się nauczyć kontrolować te moce. Nie chciałabym się obudzić kiedyś w płonącym łóżku. Ale skąd w ogóle się to wzięło? Czy to ma związek z pustką, tą czarną otchłanią, która pogrążyła moje wspomnienia?
Kate mówiła coś do mnie, jednak ja byłam za bardzo pogrążona w swoich myślach, by słuchać, co mówi. w końcu szturchnęła mnie między żebra, aż jęknęłam z bólu.
- Za co to?
- Nie słuchasz mnie - odparła rozbawiona. - Lucas się jakoś dziwnie zachowuje. Jest taki zamknięty w sobie, nigdzie nie wychodzi i prawie w ogóle się nie odzywa.
- Zauważyłam. Może jest chory? - Przynajmniej miałam nadzieję, że tak jest.
- Zapewne - mruknęła Kate, gapiąc się w chmury. - Hej, może pójdziemy na lody?
- No jasne - odpowiedziałam z entuzjazmem. Lody, pyszne, roztapiające się w ustach lody. Idealne na upał, który nie dawał żyć mieszkańcom Couren.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dwa dni bez szkoły. Świetnie spędzone dwa dni bez szkoły.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Rozdział dziewiąty

Już od trzystu lat pilnujemy porządku w Couren. Szukamy Elizabeth i powstrzymujemy ją przed dopełnieniem klątwy. A każdy nas z wie, co jest zapisane w notatniku księdza Andreasa Darre.
Niestety, ostatnio nie docierają do nas żadne niepokojące wiadomości, które mogłyby nas doprowadzić na trop Elizabeth. Wiemy tylko, że może już przybierać inną postać, nie tylko taką, jaką miała w czasie swojej śmierci. Może więc być teraz niską blondynką jak i chudym rudzielcem. Jedyną pociechą jest to, że zawsze wraca do Couren... Właściwie, to kto się zgodził na nadanie temu miasteczku nazwy na cześć czarownicy? - zapytał białowłosy mężczyzna, bardziej siebie niż zgromadzonych wokół stołu ludzi, nazwanych Strażnikami lub też Łowcami. Oczywiście tylko przez tych, którzy do nich należeli.
Mężczyzna po chwili zastanowienia, ponownie zwrócił się ku swoim towarzyszom:
- Zgodnie z naszymi obliczeniami, powinna już się tu pojawić. Co prawda, tydzień temu otrzymaliśmy zgłoszenie o pożarze, jednak nikt w nim nie przeżył, więc nawet gdyby Elizabeth tam była, nie mamy żadnych świadków. Dowiedziałem się od policji, że był to skutek wycieku gazu, lecz ta wiedźma nie jest głupia. Może wyciągnęła wnioski ze swoich wcześniejszych żywotów i teraz jest bardziej ostrożna. W każdym razie miejcie oczy i uszy szeroko otwarte. Jeżeli dowiecie się czegoś, co mogło by pomóc w poszukiwaniach, zgłoście to natychmiast. Tym razem ją dopadniemy i zadamy jej ostateczną śmierć - powiedział z błyskiem w szarym oku. Twarz mężczyzny pokrywały liczne zmarszczki a rzedniejące włosy sięgały ramion. Szybkim ruchem podniósł swój kieliszek do ust i wypił łyk czerwonego wina.
Po sali przebiegł szmer zadowolenia. Łowcy cieszyli się, że ich przywódca jest taki pewien siebie i nie dopuszcza myśli, by tym razem im się nie udało. Przez pokolenia w ich rodzinach przekazywana była tradycja, polegająca na łowieniu czarownic, grasujących po Couren. Oczywiście Elizabeth była czarownicą. Bardzo potężną czarownicą, jednak nikt, prócz Łowców, nie wiedział o tym. Większość ludzi nawet nie wierzyła w ich istnienie, dlatego też wszyscy uważali Elizabeth za męczennicę, która miała jakoby umrzeć na stosie za Boga, któremu służyła przez całe swe dwudziestopięcioletnie życie.
Cóż, ludzie lubią zmieniać i wyolbrzymiać fakty.
- Panie Christoperze! Telefon do pana! - krzyknął ktoś z sali obok. Był to sekretarz Strażników. Niewysoki i chudy mężczyzna wiedział dla kogo pracuje, lecz uważał Strażników za wariatów, którzy naczytali się za dużo powieści fantasy. Jednak ci "wariaci" naprawdę dobrze mu płacili, dlatego jeszcze nie zmienił pracy.
Christoper Haward, bo tak miał na imię białowłosy, wstał i energicznym krokiem przeszedł pokój i wszedł do pomieszczenia, w którym znajdował się sekretarz. Christoper odebrał słuchawkę i podniósł ją do ucha.
- Tak, słucham?
- Dzień dobry. Przepraszam jeśli panu przeszkadzam, ale mam informacje, które mogą się panu przydać - odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.
- Ależ mi nie przeszkadzasz - odparł Christoper. Próbował nie okazać po sobie, jak bardzo zainteresował go jego rozmówca. A raczej to, co chciał mu wyjawić. - Więc co ma pan mi do przekazania?
- Słyszałem kiedyś o waszym stowarzyszeniu Łowców. Na początku nie uwierzyłem, że czarownice kiedykolwiek istniały, jednak teraz wydaje mi się, że jedna jest, no cóż... właśnie jest w moim domu.
- Dlaczego pan tak uważa? - zapytał białowłosy. Jego źrenice rozszerzyły się z ekscytacji. Czyżby naprawdę byli już aż tak blisko?
- Spotkałem ją nad rzeką, woda unosiła się wokół niej. Zaprowadziłem ją z siostrą do domu. Przed chwilą okazało się, że nie pamięta kim jest.
- Mów dalej, proszę...

niedziela, 10 czerwca 2012

Przeczytaj, nie pożałujesz

Postanowiłam zrobić reklamę swojemu znajomemu, który wątpię, by mnie pamiętał, czy choćby przepadał za moją osobą. W każdym razie, jest on chłopakiem niezwykle utalentowanym i moim skromnym zdaniem zasłużył na większą ilość czytelników. Dlatego zamieszczę tutaj link do jego bloga i mam nadzieję, że nikt, kto go przeczyta, nie pożałuje. Liczę też na to, że nadeślecie mu pozytywne komentarze, gdyż jest on niezbyt pewny siebie, więc miłe opinie na pewno dodadzą mu więcej pewności siebie.
A oto jego blog: http://sou-dattara.blogspot.com/

Rozdział ósmy

Tutaj mamy salon, tu są sypialnie dla gości, a za tymi drzwiami znajduje się łazienka - wyliczała Kate - Na końcu korytarza znajduje się biuro taty. U góry - ciągnęła, wchodząc po schodach energicznymi krokami - jest mój pokój, obok łazienka i pokój Lucasa. Jest jeszcze sypialnia babci, ale nikomu tam nie pozwala wchodzić. Rzadko też z niej wychodzi - powiedziała, otwierając drzwi i wpychając mnie do dużego pokoju. Po wystroju od razu domyśliłam się, że należy do Kate. Wszystko było takie... słodkie i urocze. Od wielkiego łoża z baldachimem po liliowe ściany i białe meble, kończąc na puchatym dywaniku i wielkiej maskotce Hello Kity.
Cały regał zajmowały różne tomy mang, które ledwo się na nim mieściły. Na biurku stał laptop, oczywiście różowy. Kate szybko zgarnęła z łóżka ubrania i wrzuciła je do ogromnej szafy. Tak, niewątpliwie rodzina Silvernów jest bogata, pomyślałam z lekkim ukłuciem zazdrości. Ale tylko lekkim.
- Siadaj - nakazała Kate, wskazując głową na łóżko. Sama usiadła na krześle a jej brat stał, opierając się o szafkę. Po raz kolejny poczułam się nieswojo. Zaraz zaczną zadawać mi niezręczne pytania, pomyślałam. I miałam racje.
- Caroline, mogę spytać się skąd jesteś? - zapytała Kate z zachęcającym uśmiechem. Przez chwilę zastanawiałam się czy ich nie okłamać. Jednak nie wiedzieć czemu, odsunęłam od siebie ten pomysł.
- Nie wiem - odparłam zgodnie z prawdą. - Straciłam pamięć i nawet nie wiem, jak się nazywam - dodałam nie zwracając uwagi na oczy Kate, które nagle zrobiły się wielkie jak spodki.
- A więc nie nazywasz się Caroline?
- Nie - mruknęłam skruszona. Nawet nie zauważyłam, że przez twarz Lucasa przemknął cień strachu i niedowierzania. Kate zmieniła miejsce i tym razem usiadła obok mnie. Swoją szczupłą, opaloną dłoń położyła mi na ramieniu w pocieszającym geście.
- Hej, moglibyśmy ci jakoś pomóc? - spytała, spoglądając na mnie ze współczuciem.
- Nie wiem jak - odparłam. - Może z czasem mi się coś przypomni. Albo rodzina zacznie mnie szukać.
- Nie myślałaś o tym, by się zgłosić...
- Nie - przerwałam jej szybko. - Nie chcę się gdziekolwiek zgłaszać. Przynajmniej nie teraz.
- Rozumiem. Jeżeli chcesz, to na razie możesz zatrzymać się u nas.
Spojrzałam na nią, zaskoczona nagłą propozycją. To ja im mówię, że nie wiem kim jestem, nie chcę nawet pójść na policję (co, nie powiem, brzmi trochę podejrzanie), a oni tak po prostu proponują mi schronienie? Nie wiem czy to z naiwności i głupoty, czy z dobrego serca i chęci pomocy.
- A co na to wasz tata?
- Och, on na pewno się zgodzi! - wykrzyknęła z entuzjazmem. - Prawda Lucas?
Chłopak spojrzał na siostrę, po czym przeniósł wzrok na mnie i skrzywił się. Naprawdę, on się skrzywił! Kate poruszyła się niespokojnie, zdziwiona zachowaniem brata.
- Lucas...?
- Sorry, muszę na chwilę wyjść - powiedział i odepchnął się od szafki. Sekundę później drzwi już się za nim zamykały.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Mam nadzieję, że tym razem Lien nie będzie miała się do czego przyczepić. Eh, nikłe szanse. Nawet ja mam się tu do czego przyczepić, jednak nie chce mi się już poprawiać. Jutro dwa sprawdziany, projekt i kartkówka, a ja jeszcze się nie uczyłam. Chyba dzisiaj nie zasnę. Za to Wam, drodzy czytelnicy, życzę miłej i spokojnej nocy. c:

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Rodział siódmy

Tato , dobrze się czujesz? - zapytał Lucas, marszcząc brwi. Jego ojciec potrząsnął wolno głową, spojrzał jeszcze raz na mnie i zaśmiał się.
- Tak, nic mi nie jest - odparł. - Wasza koleżanka przypomina mi moją dawną znajomą. Tyle że jest od niej o wiele młodsza - powiedział, puszczając mi oczko. Uśmiechnęłam się do niego, starając się ukryć rumieniec, który oblał moją twarz. Co mnie napadło, by czerwienić się pod spojrzeniem mężczyzny starszego o jakieś dwadzieścia lat? Odłożyłam widelec. Nagle odechciało mi się jeść.
Pan Silvern usiadł na przeciwko mnie, zdejmując szarą marynarkę i kładąc ją na oparciu krzesła. Po chwili stanął przed nim obiad, a ja... Ja nadal patrzyłam z trudem maskowaną ciekawością na przystojnego mężczyznę. Na jego ciemne, dobrze ostrzyżone włosy, śniadą cerę i niesamowite oczy. Wcześniej wydawały mi się zielone, teraz jednak przybrały barwę szafiru. Moje oczy też mają kolor szafiru...
- Już nie jesz?
Przeniosłam wzrok na talerz. Połowa mojej dokładki wciąż spoczywała na talerzu. Po chwili zjadłam wszystko. Mimo zaciśniętego gardła i przepełnionego żołądka, znalazłam też miejsce na czekoladowy deser.
- Dziękuję - powiedziałam, gdy Meredith podeszła, by odnieść miski. - To było naprawdę wspaniałe.
- Nie ma za co. Przynajmniej ktoś wreszcie docenił mój kucharski talent - odparła z uśmiechem. Lucas i Kate prychnęli jednocześnie.
- My zawsze cię doceniamy - zaperzyła się Kate, po czym dodała z uśmiechem: - Tylko nie zawsze ci to mówimy.
- No dobra, wierzę wam. A teraz zmykajcie stąd, bo muszę porozmawiać z waszym ojcem.
- Ok, to my oprowadzimy Caroline!
Kate chwyciła mnie za rękę. W pierwszym odruchu chciałam się wyrwać, jednak chwilę później dałam się pociągnąć za bliźniakami. Nim mnie wywlekli, zdążyłam jeszcze raz spojrzeć na Matta, to znaczy Pana Silverna...

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dzisiaj strasznie krótko, jednak nie mam czasu na więcej, gdyż idę do kina. Taa, "Królewna Śnieżka i Łowca" na mnie czekają. ^ ^
Jestem ciekawa, ile osób się zdziwi, czytając ten tekst. No wiecie, w końcu Matthias Silvern (och, no dobrze, zdradzę jego wiek) ma 35 lat. Mogę również zdradzić wiek bliźniaków - oboje mają 16. x3
Za  jakiekolwiek błędy przepraszam. Zwracajcie mi na nie uwagę w komentarzach. c:
.

poniedziałek, 21 maja 2012

Rozdział szósty

 Dom Kate i Lucasa był wielki, o kolorze mleka z kawą. Położony z dala od oczu wścibskich ludzi, a także hałasu wiejskich dróg, emanował ciszą i spokojem, nie pasującym do słonecznego Couren.
Dowiedziałam się od Kate, że ich ojciec m a własną firmę, dlatego stać ich na taki dom. O matce nic nie mówili. Za to wspomnieli o babci, chorej psychicznie kobiecie, zamieszkującej strych, specjalnie odremontowany na jej potrzeby. Podobno zaczęła mylić fikcję z rzeczywistością, więc trafiła do szpitala psychiatrycznego, a po dwóch latach ponownie zamieszkała w domu Silvernów.
Sama się zdziwiłam szczerością Kate, która bez żadnych zahamowań opowiadała mi o swojej rodzinie.
Jak gdyby nie poznała mnie dopiero pół godziny temu...
 W środku dom był równie wspaniały, co na zewnątrz. Urządzony nowocześnie, jednak z prostotą.
Kuchnia była jasna i dobrze oświetlona. Przy stole krzątała się niska kobieta. Jej owalną, piegowatą twarz okalały gęste i rude włosy. Może to ich mama?
Kate wciągnęła nosem zapach unosząc się w powietrzu, po czym wykrzyknęła radosnym głosem:
- Spaghetti! Redith, ja chcę duży talerz!
- Dobrze, a ty Lucasie? - zapytała, nie odwracając wzroku od parującego garnka.
- Ja też - odparł, ściągając trampki. - Mere, poznaj Caroline - wskazał na mnie, stojącą jeszcze w progu.    - Spotkaliśmy ją na moście, zje z nami.
Dziwnie się czułam, wchodząc nie tylko do ich kuchni, ale także w życie rodziny Silvernów, nawet nie wiedząc, kim jestem ja.
Redith, a może Mere spojrzała na mnie zdziwiona, po czym uśmiechnęła się niczym anioł. Kobieta zdecydowanie była śliczna, jak celtycka bogini.
- Dzień dobry - przywitałam się odpowiadając uśmiechem.
- Och, jestem Meredith, miło cię poznać - zawołała. - A teraz siadajcie, wasz tata zaraz przyjdzie. Co powiecie na mus czekoladowy na deser?
- Redith, mówiłem ci już, jak bardzo cię kocham? - spytał Lucas, dobierając się do gorącego spaghetti. W niecałą minutę pozbył się połowy talerza.
- Mmm, pyszne - powiedział, przeżuwając makaron. Kate zaśmiała się, ja także, choć jeszcze niepewnie. Usiadłam obok dziewczyny, która już ze smakiem wcinała obiad. Po chwili i przede mną stanął talerz z parującym jedzeniem. Rzeczywiście pachniało równie dobrze, jak smakowało. Pochłaniając wszystko w niewyobrażalnie szybkim tempie, nie zauważyłam, że wszyscy przyglądają mi się ze zdziwieniem i niejakim  rozbawieniem. Gdy podniosłam oczy, wrócili do jedzenia, jednak na ich twarzach pozostały uśmiechy.
- O co chodzi?
- O nic, Caroline. Po prostu... strasznie szybko jesz - zaśmiała się Kate. Poczułam jak na policzki wkrada mi się rumieniec. No super, pomyślałam, ciekawe co sobie teraz o mnie myślą.
- Przepraszam...
- Nic nie szkodzi, chcesz jeszcze? - zapytała Meredith, biorąc ode mnie talerz. Pokiwałam głową i po chwili ponownie stanął przede mną pełen gorącego spaghetti. - Tylko zostaw sobie miejsce na mus.
- Dziękuję - mruknęłam, wlepiając wzrok we własne ręce.
- Hej, nie martw się -  zawołała Kate, ponownie ukazując białe zęby w uroczym uśmiechu. - Lucas jest czasami jeszcze gorszy.
- Racja - wtrąciła Meredith - jego brzuch to istna próżnia.
Teraz to Lucas się zaczerwienił.
Z przedpokoju dobiegł nas odgłos zamykanych drzwi i po chwili wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, o oczach równie zielonych, co u rodzeństwa. A więc to jest ich tata, pomyślałam. Wygląda na jakieś czterdzieści lat.
- Dzień dobry, proszę pana. Jestem Caroline - przedstawiłam się właścicielowi tego wspaniałego domu. Matthias Silvern spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem.
- Evenly...?



niedziela, 13 maja 2012

Rozdział piąty

Głód wyżerał mnie od środka. Dosłownie żywił się moimi wnętrznościami. Już od trzech dni nic nie jadłam. A dwie noce przespałam na niewygodnych ławkach. Ile jeszcze będę chodziła tak bez żadnego celu? Na razie wiedziałam tylko, że znajduję się w niewielkim miasteczku o nazwie Couren na północny zachód od Chicago.
 Po paru godzinach snu ruszyłam w stronę tego miasta, jednak nie zamierzałam się do niego udać. Przynajmniej nie w najbliższej przyszłości. W wielkim mieście szybciej mogliby mnie złapać. Nie byłoby mowy o spaniu na ulicy. Za duże zagrożenie. Dlatego zostałam w Couren, czułam, że jest tu coś, co pomoże mi odnaleźć tożsamość i rodzinę. Jeżeli jeszcze jakąś miałam.
 Tak naprawdę wcześniej niewiele się nad nią zastanawiałam. Dopiero gdy znalazłam się na pustym moście, przecinającym wąską rzekę, zaczęłam myśleć się nad przeszłością. Wtedy też cały powstrzymywany strach, który ogarniał mnie za każdym razie, gdy zaczynałam myśleć, wylał się ze mnie w postaci potoku łez.
Weź się w garść, zganiłam się w myślach. Parę głębokich wdechów i wydechów pozwoliło mi się uspokoić.
- Może to miejsce coś mi przypomni - powiedziałam do siebie z nadzieją.
Caroline, ty już naprawdę świrujesz, zaśmiałam się w myślach. Jest już na tyle źle, że zaczynam gadać sama ze sobą.
Ponownie poczułam, że łzy napływają mi do oczu, jednak szybko je otarłam i rozejrzałam się.
Tafla wody skrzyła się w promieniach słońca, trawa tańczyła, poruszana przez wiatr. Wszystko, rzeka, drzewa, czyste niebo, a nawet spróchniałe deski mostu, na którym siedziałam, niezwykle kontrastowało z moimi emocjami. A ten obraz niczego mi nie przypominał.
Zamknęłam oczy i położyłam się, wkładając nogi do lodowatej wody. Nie wiedząc kiedy, zapadłam w głęboki sen.

- Przeklinam was, synów zrodzonych z tej ziemi. Przeklinam tą ziemię, która was zrodziła. Niech będą przeklęte i wasze dzieci, i wnuki wasze. Equiere dir, devon shireu im se oxes. Equiere uxi oxes, pineru dir shireun. Nerim teru equierem xem dire chidore, xem lenus dire! Ja... - resztę słów zastąpił dziki wrzask. Kobieta spłonęła, zostawiając po sobie jedynie proch, który szybko został zmieciony przez silny wiatr. Ludzie, którzy wcześniej domagali się śmierci, teraz zamilkli, tak jak zamilkła Elizabeth, gdy ogień dosięgnął jej twarzy...
Później były już tylko obrazy przedstawiające rzeź. Krew zalała wszystko, ciała trupów walały się po uliczkach. Były też cienie, przemieszczające się po ścianach i ziemi. I śmiech, ochrypły, przepełniający grozą i strachem nawet najdzielniejszych wojowników. Śmiech kobiety, która zapragnęła zemsty.

Gwałtownie otworzyłam oczy i usiadłam, prawie zderzając się z jakąś dziewczyną, która zaskoczona szybko odskoczyła ode mnie. Obok niej stał chłopak, bardzo podobny do dziewczyny. Zapewne bliźniaki, pomyślałam, zauważając coraz więcej podobieństw pomiędzy nimi. Oboje mieli ciemne włosy i zielone oczy, gęsto okolone długimi rzęsami. Ich ciała były równie szczupłe i wysokie. Różnili się jednak kolorem skóry. Dziewczyna była opalona - wyglądała jak modelka z południa. Zaś skóra chłopaka kolorem nie różniła się od mojej - była równie blada.
Wstałam i wytarłam dłońmi tył szortów, które otrzymałam w barze. Następnie poprawiłam włosy, które splątał wiatr. Dopiero wtedy ponownie spojrzałam na rodzeństwo, próbując zachować spokój, mimo walącego serca.
Pierwsza odezwała się dziewczyna:
- Przepraszam, nie chcieliśmy cię obudzić - powiedziała zakłopotana. - Myśleliśmy, że coś ci się stało i pomyślałam, żeby to sprawdzić, i wtedy się obudziłaś - dodała ze skruszoną miną.
- Dzięki za troskę, to miłe z waszej strony. Jak widać, nic mi nie jest - odparłam, uśmiechając się przyjaźnie. Miło było spotkać kogoś z kim mogło się wymienić parę zdań. Chociaż rozmowa z kimkolwiek mogła być niebezpieczna. Gdyby się dowiedzieli, że straciłam pamięć, to pewnie by zabrali mnie na policję lub do szpitala. A czułam, że wylądowanie w jakimś ośrodku dla młodzieży nie byłoby przyjemnym doświadczeniem. Wolałam sama przypomnieć sobie, kim jestem.
Rodzeństwo spojrzało po sobie niepewnie. Nie powiem, zaniepokoiło mnie to na tyle, że nawet nie spytałam głośno, dlaczego się tak na mnie gapią. Jednak chłopak szybko odpowiedział na te niewypowiedziane pytanie.
- Wiesz, jak przyszliśmy mówiłaś coś przez sen...
- I woda jakoś tak... wznosiła się wokół ciebie - zakończyła jego siostra.
- Aha - odparłam tylko, choć czułam, jak skręcają mi się wnętrzności... I wtedy zaburczało mi w brzuchu, wywołując to śmiech nie tylko mój, ale i także zielonookich.
- Chyba zgłodniałaś. Wpadniesz do nas na obiad? - Zapytała dziewczyna, szczerząc zęby w uroczym uśmiechu.
- Nawet mnie nie znacie - odparłam speszona.
- Jak masz na imię?
- Eee... Caroline .
- No i widzisz, już cię znamy! - Zawołała ze śmiechem. - Ja jestem Kate a to Lucas - dodała, kłaniając się teatralnie. Lucas uśmiechnął się tylko i skinął głową.
- Jej... dziękuję.
Spojrzałam na nich z wdzięcznością. Oni ratują mi życie, pomyślałam. Ale muszę uważać, by się nie dowiedzieli o moich problemach. Chyba nie mogę im jeszcze na tyle zaufać. A to co powiedzieli... czy mówili prawdę? Chyba tak, nie mieliby po co kłamać. Jednak to takie dziwne. Najpierw ten ogień, teraz woda i te gadanie przez sen... Chyba naprawdę wariuję.
- Pośpieszmy się, bo jeszcze obiad wystygnie - powiedziała Kate z entuzjazmem, idąc w stronę ścieżki. Lucas prychnął, obrócił oczami i ruszył za siostrą. Nie pozostało mi nic innego, jak pójść z nimi.