Wciągnięci w świat magii

piątek, 23 marca 2012

Rozdział drugi

Tik tak, tik tak. Wskazówka idzie w dół i w górę, dwa kroki w dół i jeden w górę. Druga trzydzieści dwie, a za oknem jasno. Słońce stoi wysoko na błękitnym niebie, szum wiatru poruszającego liśćmi potężnych drzew. Tik tak, w przód i w tył.
- Ten zegar nie działa już od dawna. - Oznajmił ktoś, stawiając na stoliku filiżankę mocnej herbaty. Filiżanka była jasno żółta w wiosenne kwiaty. Na powierzchni porcelany widoczna była lekka rysa, ledwo dostrzegalna jeśli dobrze się jej nie przyjrzało. Podniosłam filiżankę do ust i pociągnęłam mały łyczek herbaty. Skrzywiłam się, połykając gorący płyn. Tik tak, tik tak.
- Gorzka. - Wyszeptałam chrapliwie. Przede mną postawiono cukierniczkę, więc chwyciłam ją i wsypałam zawartość do herbaty. Oczywiście nie całą, nie zmieściłaby się.Czyjaś dłoń dotknęła mi czoła, następnie policzka. Później ostrożnie wyjęła mi spod pachy termometr.
- Boże, dziecko, ty masz prawie czterdzieści stopni! - Głos należał do ciemnowłosej kobiety. Miała naprawdę przyjemny głos, taki ciepły i melodyjny. Przyjrzałam jej się z lekkim zaciekawieniem. Ładna, stwierdziłam po chwili, nawet bardzo. Przypatrywała mi się współczująco dużymi kocimi oczami i okręcała na szczupłym palcu swoje proste włosy. Zauważyłam także, że lekko przygryza dolną wargę.
- I co ja mam z tobą zrobić? Pamiętasz jak się nazywasz, gdzie mieszkasz? - Pytała coraz bardziej zdenerwowana. Zastanowiłam się przez chwilę. Jak się nazywam? Nie pamiętam... nie wiem też, gdzie mieszkam, ani kim są moi rodzice. W głowie pustka, jakby ktoś wyrwał mi wspomnienia. Moje całe życie.
- Nie, proszę pani, niczego nie pamiętam. - Odparłam, popijając herbatę, która nadal była trochę za gorąca.
- No dobrze... - Mruknęła zamyślona i usiadła na przeciwko mnie w skórzanym fotelu. - Trzeba będzie zadzwonić do opieki społecznej, lub na policję. Oni na pewno znajdą twoich rodziców. A teraz pozwól, że pójdę się wykąpać, jestem cała spocona. - Oznajmiła, a ja kiwnęłam głową, chociaż wiedziałam, że to było niepotrzebne. Kobieta wyszła, a ja zorientowałam się, iż jeszcze mi się nie przedstawiła. W każdym razie, pomyślałam, nie mogę tu zostać. Nie wiem dlaczego, ale nie mogę. Nie wrócę do domu.
Wstałam i odłożyłam koc. Nie miałam ze sobą żadnych rzeczy, więc przeciągnęłam się tylko i wyszłam na zlaną słońcem uliczkę. Lekki wietrzyk potargał mi jasnymi włosami.
- W którą stronę mam teraz iść? - Spytałam cicho, jednak po chwili odpowiedziałam sobie na to pytanie. Pójdę w  lewo... w stronę Słońca.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Eh.... zaraza. Przez jakieś pięć dni byłam chora a teraz mam jeszcze kaszel. I chociaż ciągle siedziałam w domu, to nie miałam sił ani czasu, by coś napisać. A teraz taki niedługi, lecz trochę pogmatwany wpis, który mam nadzieję, że Was nie zniechęci do dalszego czytania. c:

niedziela, 11 marca 2012

Rozdział pierwszy

Ten dzień był wyjątkowo wietrzny jak na koniec września. Wszyscy siedzieli w swoich domach i z niechęcią rozmyślali o tym, że za niedługo będzie trzeba pójść na plac główny i sprzedać towary, by zarobić na wodę i chleb dla całej rodziny. Gdyby któryś z wieśniaków wyjrzał za drzwi i spojrzał na wschód, pewnie dostrzegłby wysoką postać, stojącą na Wzgórzu Poległych. Ową postacią była młoda kobieta, na oko miała niewiele ponad dwadzieścia lat. Jej włosy rozwiewał wiatr, który targał także jej czarną pelerynę.Czarownica Lizzy, tak ją zwali mieszkańcy Północnego Lorein, gdyż często chodziła do lasu i zbierała zioła, nieznane zwykłym wieśniakom. Ci, którzy choć trochę ją znali, wiedzieli tylko, iż była córką zmarłego dawno temu uzdrowiciela, cenionego na dworach bogatej szlachty. Jej pełne imię brzmiało Elizabeth Isabell Couren, stąd jej przydomek "Lizzy".
W każdym razie, nikt nie przejmował się tym, co robiła. Niektórzy uważali ją za trochę świrniętą, jednak nic nie robili sobie z jej dziwnego i tajemniczego zachowania, do czasu.
 Młoda Couren przypatrywała się niewielkiemu miasteczku z pewną wrogością. Wiedziała, że za niedługo przybędzie po nią straż, by zabrać ją do egzekutora, który wyda na nią wyrok. A każdy wiedział, co czeka czarownice. Przeczesała palcami swoje kruczoczarne włosy i uśmiechnęła się z niejaką satysfakcją. Myśl o tym, że los tej prowincji zależy teraz od niej, napawał ją triumfem. Ponownie spojrzała na Lorein: liche chaty, bezlistne drzewa, szare niebo. Wszędzie pustki, słychać tylko odgłos wiatru i szczekanie jakiegoś bezdomnego kundla.
- Czy naprawdę chcę się mścić? - Spytała siebie, opierając się o pień niewysokiego drzewa. Przypomniała sobie swego ojca i matkę, rodzeństwo, ich dom... bolesne wspomnienia rozwiały wątpliwości. Chciała zemsty, od tak dawna jej pragnęła. Teraz miała dość mocy i pomysł, brakowało tylko odwagi, by go zrealizować. A przecież powinna ją w sobie znaleźć, nawet po tylu latach. To dobrze, pomyślała, jeszcze nie jestem do końca zła. Chociaż to pewnie tylko kwestia czasu.
Z lewej kieszeni płaszcza wyjęła zwitek papieru, na którym widniało zaklęcie. Lizzy zaśmiała się złowieszczo, w końcu jednak przestała i schowała kartkę z powrotem do kieszeni. Nawet nie zauważyła, że Słońce stanęło już wysoko na niebie, a Lorein zatętniło życiem. Zeszła ze wzgórza i ruszyła przez pola do swojej chaty.
Wiatr nadal targał jej włosami, które zasłaniały jej widok, więc nie zauważyła, że drzwi są otwarte.
Gdy podeszła do nich, było już za późno. Dwóch strażników chwyciło ją za przeguby, trzeci związał je, by nie mogła poruszać rękoma.
- Teraz już nie odprawisz żadnego czaru, dziwko. - Oznajmił i splunął gęstą śliną na jej płaszcz.
Ciągnęli i pchali ją, aż doszli na główny plac, gdzie przed miejscem egzekucji zebrał się duży tłumek gapiów.
Strażnicy przywiązali ją do pala i odeszli. Egzekutor stanął przed stosem, by wygłosić mowę.
 - Elizabeth Isabell Couren, skazana za czary na śmierć poprzez spalenie na stosie. Niech Boży Ogień ocali jej duszę z grzechów, które popełniła za namową Szatana. I pamiętajcie, że każdy, kto odwróci się od Boga, będzie potępiony. - Ostatnie słowa wypowiedział nieco głośniej i rzucił zapaloną pochodnię.
Płomienie buchnęły, ludzie odsunęli się, jednak nie odeszli. Z radością przyglądali się jak czarownica płonie, jednak chwilę później ich radość przygasła, gdyż Lizzy wypowiedziała swoją ostatnią klątwę.
-----------------------------------------------------------------------------------

Mam nadzieję, że początek wam się spodobał . Za niedługo postaram się dodać kolejną część. c: