Już od trzystu lat pilnujemy porządku w Couren. Szukamy Elizabeth i powstrzymujemy ją przed dopełnieniem klątwy. A każdy nas z wie, co jest zapisane w notatniku księdza Andreasa Darre.
Niestety, ostatnio nie docierają do nas żadne niepokojące wiadomości, które mogłyby nas doprowadzić na trop Elizabeth. Wiemy tylko, że może już przybierać inną postać, nie tylko taką, jaką miała w czasie swojej śmierci. Może więc być teraz niską blondynką jak i chudym rudzielcem. Jedyną pociechą jest to, że zawsze wraca do Couren... Właściwie, to kto się zgodził na nadanie temu miasteczku nazwy na cześć czarownicy? - zapytał białowłosy mężczyzna, bardziej siebie niż zgromadzonych wokół stołu ludzi, nazwanych Strażnikami lub też Łowcami. Oczywiście tylko przez tych, którzy do nich należeli.
Mężczyzna po chwili zastanowienia, ponownie zwrócił się ku swoim towarzyszom:
- Zgodnie z naszymi obliczeniami, powinna już się tu pojawić. Co prawda, tydzień temu otrzymaliśmy zgłoszenie o pożarze, jednak nikt w nim nie przeżył, więc nawet gdyby Elizabeth tam była, nie mamy żadnych świadków. Dowiedziałem się od policji, że był to skutek wycieku gazu, lecz ta wiedźma nie jest głupia. Może wyciągnęła wnioski ze swoich wcześniejszych żywotów i teraz jest bardziej ostrożna. W każdym razie miejcie oczy i uszy szeroko otwarte. Jeżeli dowiecie się czegoś, co mogło by pomóc w poszukiwaniach, zgłoście to natychmiast. Tym razem ją dopadniemy i zadamy jej ostateczną śmierć - powiedział z błyskiem w szarym oku. Twarz mężczyzny pokrywały liczne zmarszczki a rzedniejące włosy sięgały ramion. Szybkim ruchem podniósł swój kieliszek do ust i wypił łyk czerwonego wina.
Po sali przebiegł szmer zadowolenia. Łowcy cieszyli się, że ich przywódca jest taki pewien siebie i nie dopuszcza myśli, by tym razem im się nie udało. Przez pokolenia w ich rodzinach przekazywana była tradycja, polegająca na łowieniu czarownic, grasujących po Couren. Oczywiście Elizabeth była czarownicą. Bardzo potężną czarownicą, jednak nikt, prócz Łowców, nie wiedział o tym. Większość ludzi nawet nie wierzyła w ich istnienie, dlatego też wszyscy uważali Elizabeth za męczennicę, która miała jakoby umrzeć na stosie za Boga, któremu służyła przez całe swe dwudziestopięcioletnie życie.
Cóż, ludzie lubią zmieniać i wyolbrzymiać fakty.
- Panie Christoperze! Telefon do pana! - krzyknął ktoś z sali obok. Był to sekretarz Strażników. Niewysoki i chudy mężczyzna wiedział dla kogo pracuje, lecz uważał Strażników za wariatów, którzy naczytali się za dużo powieści fantasy. Jednak ci "wariaci" naprawdę dobrze mu płacili, dlatego jeszcze nie zmienił pracy.
Christoper Haward, bo tak miał na imię białowłosy, wstał i energicznym krokiem przeszedł pokój i wszedł do pomieszczenia, w którym znajdował się sekretarz. Christoper odebrał słuchawkę i podniósł ją do ucha.
- Tak, słucham?
- Dzień dobry. Przepraszam jeśli panu przeszkadzam, ale mam informacje, które mogą się panu przydać - odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.
- Ależ mi nie przeszkadzasz - odparł Christoper. Próbował nie okazać po sobie, jak bardzo zainteresował go jego rozmówca. A raczej to, co chciał mu wyjawić. - Więc co ma pan mi do przekazania?
- Słyszałem kiedyś o waszym stowarzyszeniu Łowców. Na początku nie uwierzyłem, że czarownice kiedykolwiek istniały, jednak teraz wydaje mi się, że jedna jest, no cóż... właśnie jest w moim domu.
- Dlaczego pan tak uważa? - zapytał białowłosy. Jego źrenice rozszerzyły się z ekscytacji. Czyżby naprawdę byli już aż tak blisko?
- Spotkałem ją nad rzeką, woda unosiła się wokół niej. Zaprowadziłem ją z siostrą do domu. Przed chwilą okazało się, że nie pamięta kim jest.
- Mów dalej, proszę...
Niestety, ostatnio nie docierają do nas żadne niepokojące wiadomości, które mogłyby nas doprowadzić na trop Elizabeth. Wiemy tylko, że może już przybierać inną postać, nie tylko taką, jaką miała w czasie swojej śmierci. Może więc być teraz niską blondynką jak i chudym rudzielcem. Jedyną pociechą jest to, że zawsze wraca do Couren... Właściwie, to kto się zgodził na nadanie temu miasteczku nazwy na cześć czarownicy? - zapytał białowłosy mężczyzna, bardziej siebie niż zgromadzonych wokół stołu ludzi, nazwanych Strażnikami lub też Łowcami. Oczywiście tylko przez tych, którzy do nich należeli.
Mężczyzna po chwili zastanowienia, ponownie zwrócił się ku swoim towarzyszom:
- Zgodnie z naszymi obliczeniami, powinna już się tu pojawić. Co prawda, tydzień temu otrzymaliśmy zgłoszenie o pożarze, jednak nikt w nim nie przeżył, więc nawet gdyby Elizabeth tam była, nie mamy żadnych świadków. Dowiedziałem się od policji, że był to skutek wycieku gazu, lecz ta wiedźma nie jest głupia. Może wyciągnęła wnioski ze swoich wcześniejszych żywotów i teraz jest bardziej ostrożna. W każdym razie miejcie oczy i uszy szeroko otwarte. Jeżeli dowiecie się czegoś, co mogło by pomóc w poszukiwaniach, zgłoście to natychmiast. Tym razem ją dopadniemy i zadamy jej ostateczną śmierć - powiedział z błyskiem w szarym oku. Twarz mężczyzny pokrywały liczne zmarszczki a rzedniejące włosy sięgały ramion. Szybkim ruchem podniósł swój kieliszek do ust i wypił łyk czerwonego wina.
Po sali przebiegł szmer zadowolenia. Łowcy cieszyli się, że ich przywódca jest taki pewien siebie i nie dopuszcza myśli, by tym razem im się nie udało. Przez pokolenia w ich rodzinach przekazywana była tradycja, polegająca na łowieniu czarownic, grasujących po Couren. Oczywiście Elizabeth była czarownicą. Bardzo potężną czarownicą, jednak nikt, prócz Łowców, nie wiedział o tym. Większość ludzi nawet nie wierzyła w ich istnienie, dlatego też wszyscy uważali Elizabeth za męczennicę, która miała jakoby umrzeć na stosie za Boga, któremu służyła przez całe swe dwudziestopięcioletnie życie.
Cóż, ludzie lubią zmieniać i wyolbrzymiać fakty.
- Panie Christoperze! Telefon do pana! - krzyknął ktoś z sali obok. Był to sekretarz Strażników. Niewysoki i chudy mężczyzna wiedział dla kogo pracuje, lecz uważał Strażników za wariatów, którzy naczytali się za dużo powieści fantasy. Jednak ci "wariaci" naprawdę dobrze mu płacili, dlatego jeszcze nie zmienił pracy.
Christoper Haward, bo tak miał na imię białowłosy, wstał i energicznym krokiem przeszedł pokój i wszedł do pomieszczenia, w którym znajdował się sekretarz. Christoper odebrał słuchawkę i podniósł ją do ucha.
- Tak, słucham?
- Dzień dobry. Przepraszam jeśli panu przeszkadzam, ale mam informacje, które mogą się panu przydać - odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.
- Ależ mi nie przeszkadzasz - odparł Christoper. Próbował nie okazać po sobie, jak bardzo zainteresował go jego rozmówca. A raczej to, co chciał mu wyjawić. - Więc co ma pan mi do przekazania?
- Słyszałem kiedyś o waszym stowarzyszeniu Łowców. Na początku nie uwierzyłem, że czarownice kiedykolwiek istniały, jednak teraz wydaje mi się, że jedna jest, no cóż... właśnie jest w moim domu.
- Dlaczego pan tak uważa? - zapytał białowłosy. Jego źrenice rozszerzyły się z ekscytacji. Czyżby naprawdę byli już aż tak blisko?
- Spotkałem ją nad rzeką, woda unosiła się wokół niej. Zaprowadziłem ją z siostrą do domu. Przed chwilą okazało się, że nie pamięta kim jest.
- Mów dalej, proszę...
Ha, ponownie świetne zakończenie. Znalazłam kilka literówek ;)
OdpowiedzUsuńAle z tego Lucasa kapuś... :D
Nieee. A tak polubiłam Lucasa... A teraz tak na serio, to muszę przyznać, że ten rozdział jest moim ulubionym (oczywiście jak na razie). Łowcy...Taki...mroczny pomysł. ") Trafia w moje gusta ;)
OdpowiedzUsuńJa też polubiłam Lucasa, ale był na razie jedynym, który mógł zdradzić. :C
OdpowiedzUsuńTrzecią notkę z rzędu (może więcej, ale nie zwróciłam uwagi) zaczynasz dialogiem i zapominasz o myślniku na początku. Zaliczyłam niezłe WTF?! kiedy trafiłam na "zapytał". Dialogi muszą być wyróżnione za każdym razem, inaczej czytelnik się gubi.
OdpowiedzUsuńOj tak, czuję, że jest tak blisko. Bo nasza bohaterka to właśnie Elizabeth... A Lucas to gad. Rozumiem nieznajoma, dziwna, nieco przerażająca (normalny człowiek by się przestraszył osoby, wokół której unosi się woda), ale bez przesady. Tak donosić...
A teraz taka uwaga - masz mnie. Trafiłaś w moją sentymentalną strunę. Pierwsza bohaterka, którą stworzyłam i z której dotąd jestem dumna miała na imię Elizabeth. I też była czarownicą... Chociaż zupełnie inaczej ją stworzyłam(starczy zerknąć na Day&Nigth), to do czarownic o tym imieniu mam sentyment.
Ogólnie pomysł z Łowcami jest dobry. Wielka Inkwizycja nadal pracuje:)
No ale nie wydaje mi się by była zbyt świadoma i rozwinęła swoje umiejętności... Ciekawe jak wybrnie z okoliczności i ocali skórę. Pewnie nowa koleżanka jej pomoże... Albo jej ojciec.
Gdybyś mogła odpowiadać na komentarze przez GG: 13117243, i ja odpowiadałabym szybciej:)
Pozdrawiam.
A co do bloga Twojego znajomego - zerknę gdy będę miała chwilę. Już mnie tytuł zaintrygował.
UsuńImię Elizabeth bardzo pasuje do czarownic. c:
UsuńJeśli chodzi o myślniki, to też mi się wydaje, że powinny się tam znajdować, jednak w książkach nie doszukałam się ich na początku rozdziału, który był rozpoczynany dialogiem. Postaram się dzisiaj o to spytać mojego polonistę, więc jakby co, to jeszcze dzisiaj postawię na właściwym im miejscu.
Chciałabym Cię dziś zaprosić do siebie na prolog nowego opowiadania: http://przestrzen-i-czas.blogspot.com/
Usuń